Kaizen a astma

photo_65409_20160427

„Stawiaj czoła trudom, gdy jeszcze są proste.

Dokonuj wielkich zadań poprzez serie drobnych działań.”

 Taoe Te Ching

 

Ten tekst miałam napisać na początku bieżącego roku. Chciałam Wam przypomnieć, że postanowienia noworoczne wcale nie są taką złą rzeczą, chyba, że ktoś się do tego zabiera ze złej strony. Tak się do moich postanowień zabrałam z niewłaściwej strony, że do artykułu siadłam pod koniec lutego. Ale od początku. W tym roku moim nowym postanowieniem było … no właśnie wpisałam na listę kilka spraw jednocześnie i żadna się w pełni nie udała.

Ale o moich postanowieniach już koniec. Czas na wyjaśnienie tego, czym jest tytułowy kaizen. Z tym wiąże się pewna moja historia czytelnicza. Kilka lat temu wpadła mi do ręki książka Dr Roberta Maurera „Filozofia Kaizen – Jak mały krok może zmienić twoje życie”. Jestem bardzo sceptyczna wobec hurra – poradników, w których autorzy przekonują, że wystarczy tylko wprowadzenie mniej więcej miliona zasad, żeby poczuć się szczęśliwym. Nie miałam żadnych złudzeń, że tym razem to nie zadziała na mnie także, aczkolwiek dałam szanse tej pozycji, ze względu na podtytuły – „ Na palcach. Bez gwałtownych ruchów. Spokojnie i delikatnie zadbaj o to, by być w wymarzonym świecie”. Mogło się udać, ciekawskich polecam całą książkę do przeczytania.

Książkę przeczytałam. Zasady zastosowałam. Jedną zasadę. I jestem przekonana, że o tej strategii słyszeliście nie raz. Kaizen to strategia rozwijania wszystkiego w swoim życiu (a także w życiu rodziny, społeczności, instytucji) małymi krokami. Zrobienie małego kroku i powtarzanie go prowadzi bowiem do wykształcenia nawyku, a potem do dobrych zmian w życiu. Najbardziej utkwił mi w pamięci przykład Pani, która miała rozpocząć regularne ćwiczenia fizyczne  na zlecenie lekarza, ponieważ jej stan zdrowia był bardzo zły – przyczyną tego była między innymi duża nadwaga. Pani stwierdziła, że ona nie jest w stanie zrzucić tych kilkunastu kilogramów i to jest po prostu niemożliwe. Pan Doktor zapytał ją więc, czy jest w stanie maszerować przez minutę dziennie w trakcie oglądania telewizji. Zapewne domyślacie się, co było dalej. Pani zaczęła od jednej minuty, po jakimś czasie było tych minut więcej, a po bardzo długim czasie nie tylko schudła, ale regularnie spacerowała.

I tak doszliśmy do momentu, kiedy chcę Wam powiedzieć, że kaizen może wdrożyć w swoim życiu każdy z nas. Z mojego doświadczenia wynika, że nie należy podejmować nowych wyzwań w liczbie więcej niż jedno na raz. To mnie zgubiło na początku tego roku. Pamiętajmy także o tym, że czasem tak naprawdę to sami sabotujemy swoje zdrowie i dążenie do dobrostanu, nie dając sobie szansy na zmiany. Nie chcę oczywiście powiedzieć, że kaizen jest panaceum na alergię i astmę, ale na skuteczne podejście do zdrowego stylu życia jest.

Ile razy sami słyszeliście, że coś jest za trudne, za drogie, że tego się nie da tak od razu, bo nie ma czasu, nie ma gdzie, nie jest to skuteczne? Ile razy sami tak mówimy? Kiedy próbowałam sama wprowadzić jakieś dobre dla mnie nawyki, łapałam się nad tym, że sama siebie prowadzę na manowce. Czasami wprowadzanie zmian jest trudne i skomplikowane, bo trzeba najpierw zdobyć wiedzę jak to zrobić, ale przedstawię Wam kilka przykładów zmian, które można wprowadzić w życiu alergika/astmatyka i zastosować filozofię kaizen. Piszę specjalnie na podstawie własnych doświadczeń, żeby pokazać Wam, że naprawdę można dużo zmienić w prosty sposób.

  1. Leki.

Kiedy zaczęłam brać leki na astmę, byłam najgorszym rodzajem pacjenta, którego można sobie wyobrazić. Nie pamiętałam, żeby wziąć ze sobą inhalator przy wyjściu z domu. Leki brałam nieregularnie, o różnych porach, jak mi się akurat przypomniało. Wyprałam inhalator w pralce razem z kurtką. Zapamiętanie dawek było dla mnie nie od ogarnięcia. A zapisywanie, który plan leczenia akurat stosuję na zlecenie lekarza (zwykły i w zaostrzeniu), wydawało się zupełnie nie do przyjęcia. Trwało to tygodniami, a ja zaczęłam się użalać już nad sobą, że leki nie działają, a ja nie mogę poczuć się lepiej. Któregoś dnia doszłam do przysłowiowej ściany, dostałam ataku astmy w sklepie, kręciło mi się w głowie, siedziałam na krawężniku przed sklepem i tylko faktowi, że mieszkałam niedaleko od domu zawdzięczam fakt, że mąż mi przyniósł na czas inhalator (znowu go zapomniałam) i nie trzeba było wzywać pogotowia. Przemyślałam sprawę i co zrobiłam: wpisałam sobie w zwykłą aplikację do notatek w telefonie plan leczenia, ustawiłam sobie alarmy w telefonie (godziny brania leków), a inhalator włożyłam do płóciennego woreczka w jaskrawym kolorze i włożyłam do plecaka, bez którego nie wychodzę z domu. Nie trzeba było żadnego wielkiego nakładu sił i wymyślania skomplikowanych strategii, żeby ten nawyk wprowadzić w życie. Tak, nadal mi się zdarza, że nie wezmę na czas leków, bo wyłączę alarm w telefonie z myślą: „ a wezmę zaraz …”. Ale nie zdarzyło mi się wyjść z domu bez inhalatora.

  1. Pikflometr.

Na samym początku choroby Pani Doktor powiedziała mi, że w związku z tym, że moja astma jest wciąż niekontrolowana, to dobrze, gdybym mierzyła sobie swoje parametry oddechowe pikflometrem. Pikflometr dostałam od siostry w prezencie, ale przypominałam sobie o nim mniej więcej raz na tydzień, a o zeszycie, w którym miałam zapisywać wyniki, jeszcze rzadziej. Z miesiąca na miesiąc wyglądało na to, że nie mam szansy stać się dumną posiadaczką raportu, który będę mogła przedstawić lekarzowi.  W tym czasie napady duszności zdarzały mi się bardzo często, więc stwierdziłam, że zacznę od tego, żeby używać pikflometru tylko w tym momencie, kiedy mam atak astmy. To był właśnie pierwszy krok. Pikflometr trafił do jaskrawego, płóciennego woreczka razem z inhalatorem do plecaka (żeby się ciągle nie gubił). Najpierw go stosowałam tylko w razie napadu duszności i zapisywałam wynik w telefonie w notatniku, a potem udało mi się wprowadzić zasadę, że kiedy biorę leki używam też pikflometru. Krok za krokiem wprowadziłam dobrą strategię do swojego życia. Przy okazji testowałam kilka angielskojęzycznych aplikacji do zapisywania wyników, ale żadna mnie nie przekonała, więc wróciłam do zwykłego notesu w telefonie. Każdy z nas jest inny, zachęcam Was do poszukiwania swojej drogi. A poza tym jest jeszcze jeden aspekt, który zawsze zwracał moja uwagę, kiedy komuś mówiłam o pikflometrze. Urządzenie to za drogo kosztuje i że nie jest potrzebne. O potrzebie stosowaniu pikflometru pisaliśmy tu, a ja rozprawię, się z argumentem finansowym. Na początku bardzo długo korzystałam z pikflometru mechanicznego. Taki zwykły pikflometr mechaniczny kosztuje około 40 pln. To mniej więcej tyle ile 16 batoników w dobrej cenie. Możecie sobie to przeliczyć na każdą inną walutę. Czy warto zrezygnować z 16 batoników, żeby mieć kontrole nad swoim oddechem? Wielotygodniowe wyniki mogą skłonić lekarza do zmiany sposobu leczenia, który będzie dla nas bardziej odpowiedni. To bezcenne informacje. Dla mnie nie pozostawia to żadnych wątpliwości, ale decyzję musicie podjąć sami. Po tym jak zmieniłam pikflometr mechaniczny na elektroniczny, dużo się w moich pomiarach nie zmieniło. Życie jest sztuką wyboru i każdy sobie wybierze, co mu najbardziej pasuje.

  1. Dieta.

W zeszłym roku zachorowałam na przewlekłą chorobę układu hormonalnego, przy której bardzo ważne jest stosowanie diety (pewne substancje zawarte w niektórych produktach, w sposób niekorzystny wpływają na pracę układu hormonalnego – potwierdzają to odpowiednie badania naukowe). Stanęłam nagle z dnia na dzień przed koniecznością zastosowania diety eliminacyjnej, w sytuacji, kiedy prowadzę dom dla łącznie czterech alergików i każdy jest uczulony na co innego. Większa część produktów, które są odpowiednie dla nich, jest absolutnie zakazana dla mnie. Zmiana wydawała się nawet z powodów logistycznych niemożliwa. Przydała mi się wtedy strategia kaizen. Po pierwsze stwierdziłam, że jeżeli nie jest to sytuacja, taka jak w przypadku alergii (zagrożenie wstrząsem anafilaktycznym) to jak mi się nie uda jednocześnie odstawić wszystkich produktów, których nie powinnam jeść i znaleźć dla ich zamienników w celu zbilansowania diety, to świat się nie zawali. Pierwszy krokiem było wykluczenie z diety wszystkich produktów, których nie lubię i jednocześnie nie mogę jeść. Proste, prawda? Ale spójrzcie na to jak na pierwszy krok w ramach kaizen. Drugim krokiem było wprowadzanie częściej produktów wskazanych w mojej chorobie, które lubię. A to był krok drugi, równie mały. A potem zabrałam się za poszczególne posiłki. Jem cztery posiłki dziennie, śniadanie, drugie śniadanie, obiad i kolację. I przez pierwszy tydzień starałam się, żeby tylko śniadanie było dla mnie zdrowe, potem żeby takie było drugie śniadanie i w kolejnym tygodniu obiad i potem kolacja. I tak w ciągu miesiąca bezstresowo prawie zmieniłam dietę i nawet bez specjalnych wyrzeczeń zaczęłam się zdrowo odżywiać, stosowanie do moich problemów zdrowotnych. Wymagało to czasu i małych zmian, które wykształciły dobre nawyki. Czy zawsze odżywiam się zdrowo? Zdarzają mi się wpadki, szczególnie kiedy jestem poza domem i nie zawsze mam możliwość przygotowania sobie porządnego jedzenia, ale dzięki wprowadzonym nawykom, rzadko mi się zdarza odstąpienie od diety, bo mi się „nie chce”. Przyzwyczaiłam się do dobrego samopoczucia.

  1. Aktywność fizyczna.

Można powiedzieć, że ten temat przerabialiśmy już na samym początku. Marsz przed telewizorem to nie jest jednak to, co chcę Wam polecić. Często słyszę: mam taką astmę, że nie mogę nic robić. I tu naprawdę pomaga kaizen, choć trzeba pamiętać, że nie będę Was namawiać na aktywność fizyczną w trakcie: infekcji, zaostrzenia astmy, smogu, upału, dużego mrozu, zimnego wiatru wzmożonego okresu pylenia, bo te wszystkie czynniki wpływają na nasze samopoczucie negatywnie. Jeżeli nie istnieje tego rodzaju obiektywna przeszkoda, można aktywność fizyczną włączyć do swojej codzienności. I tu chyba słyszałam już wszystkie wymówki świata (także od siebie samej np. po zaostrzeniu astmy), żeby zostać w domu na kanapie. Ja zawsze zaczynam od spacerów. Chodzę wolnym krokiem, żeby mieć całkowity komfort tlenowy przez 10 minut. W kolejnym tygodniu 15 minut. I tak dokładam, aż uzyskuję czas pół godziny. Dla każdego z nas harmonogram będzie inny. I nigdy nie ma zbyt wolnego kroku. Można robić przystanki. Wliczają się one do spędzonego na aktywności czasu. Sama wielokrotnie robiłam przystanki. Z biegiem lat nabyłam swoistej odporności na zimne powietrze. Gorące powietrze nadal mnie zatyka. Praca mięśni oddechowych jest bardzo ważna przy alergii i astmie, a nie osiągniemy pożądanej  ich sprawności bez regularnych ćwiczeń. Ten fragment poświęcam osobom, które naprawdę są w na co dzień w trudnej sytuacji. Ale przy bardziej intensywnej aktywności zasada jest taka sama. Wierzę, że  jesteście w stanie spacerować 5 minut najwolniej jak się da. A z metodą małych kroków przyjdzie czas na więcej.

  1. Profilaktyka antyroztoczowa.

O tym, że profilaktyka antyroztoczowa jest ważna dla każdego alergika/astmatyka pisaliśmy już tutaj. Często jednak nie wiemy, jak się za to zabrać. Czasem dzwonią do mnie rodzice dzieci, u których zdiagnozowano chorobę, i po przeczytaniu zasad profilaktyki tylko rozkładają ręce. Z różnych powodów, ale wszystkie uważam za ważne. Pierwszym powodem jest to, że zasad do wprowadzenia jest za dużo. Wprowadzenie wszystkich zasad daje nam jakąś tam gwarancję sukcesu, którą jest zmniejszenie działania toksycznego odchodów roztoczy na układ oddechowy. Drugim argumentem jest równie ważny aspekt finansowy. Produkty antyroztoczowe są drogie, jak wiele innych produktów służących profilaktyce zdrowotnej. Jest to efektem specjalistycznych materiałów używanych do ich produkcji. Kiedy ma się całą rodzinę alergików to inwestycja idzie w tysiące złotych. Sama stanęłam kiedyś przed taką potrzebą zmiany całego domu pod potrzeby mojego synka. I zaczęłam metodą małych kroków. Pierwszym zakupem był pokrowiec antyroztoczowy na materac dla dziecka. Bo materaca nie można wcisnąć do pralki. Pościel prałam regularnie w temperaturze 60 stopni. Tak samo jak powłoczki na pościel. Wiele razy zdarzyło mi się jednak, że coś nie wyschło w porę. Był to pierwszy skuteczny krok, bo łóżko było wolne od roztoczy. Drugim krokiem było usunięcie kurzołapów, dywanów, zasłon z pokoju dziecka.  W ten sposób jedno pomieszczenie, w którym syn spał, było  miarę zabezpieczone. Kolejnym krokiem był usunięcie zbędnych przedmiotów w całego mieszkania. W tym samym okresie zakupiłam pokrowiec na materac do sypialni nas – rodziców. Pościel prałam jeszcze bardzo długo. Kolejnym etapem była powolna wymiana pościeli albo zaopatrzenie pościeli w pokrowce antyroztoczowe. Po jakimś czasie cała rodzina zaczęła korzystać na profilaktyce antyroztoczowej, a ja przestałam na okrągło włączać pralkę. Potem wymieniliśmy odkurzacz, bo nie od razu było nas stać na taki wydatek. Ten proces trwał w naszym domu wiele miesięcy. Bo to zwyczajny dom, których wiele w naszym kraju. Nie przerażajcie się tym, że wszystko trzeba zmienić, tylko ustalcie strategie małych kroków/zmian, które są osiągalne i najbardziej skuteczne dla uzyskania statusu antyroztoczowego domu.

  1. Sen.

Nie mam czasu na sen. Sen to mit. Nie ma sensu marnować czasu na sen. – To też słyszałam wiele razy, kiedy pytałam podopiecznych Fundacji o to ile śpią, kiedy rozmawialiśmy jak zmęczenie wpływa na stan zdrowia i jak bardzo potrzebna jest regeneracja. O potrzebie snu pisaliśmy tu. Pani Doktor powiedziała, że mój organizm się rozchwiał i układ hormonalny w sposób nieodwracalny się rozregulował, między innymi z powodu braku snu. Potrafiłam w porywach spać przez kilkanaście dni z rzędu po 4 godziny. Nie ma się czym chwalić. Od kilku miesięcy dbam o 6 – 7 godzin snu na dobę. Robię to w bardzo prosty sposób. Przy pomocy alarmu w telefonie, który informuje mnie, że czas spać. Proste, ale skuteczne. Moje życie jest nudne? Z pewnego punktu widzenia można tak powiedzieć, ale dzięki temu stałam się m.in. dużo bardziej efektywna w pracy, mniej zmęczona i moje samopoczucie się poprawiło. Tak, przez to nie zrobię wielu rzeczy w domu i nie przeczytam tych wszystkich książek, które na mnie czekają, ale przynajmniej nie zasypiam nad śniadaniem i nie uważam już, że sen mi jest niepotrzebny.

Możecie teraz stwierdzić, że nic nowego się w tego artykułu nie dowiedzieliście, bo nie napisałam nic szczególnego, czego nie wiedzieliście. Być może właśnie Wy macie bardzo uporządkowane życie i jesteście krok od dobrostanu. Wam serdecznie gratuluję. Ale nie wszyscy tak mają. Szczególnie te osoby, które dopiero się dowiadują, że są chore na astmę, czy mają pierwszy kontakt z alergią. Dla nich jest ten artykuł, a także dla wszystkich, którzy z jakiegoś powodu chcą coś zmienić  w swoim życiu, żeby dobrze żyć.

Zachęcam Was do małych zmian. Każda mała zmiana prowadzi do dużych zmian. Nie starajcie się wprowadzać zbyt wielu zmian jednocześnie. W niedługim czasie poczujecie różnicę, a nawet jeżeli będziecie musieli czekać dłużej, to i tak powinna Was motywować, że każdego dnia robicie coś dla siebie.

Opowiadajcie sobie nawzajem o swoich postępach i małych zwycięstwach.

Ze serdecznym kaizenowskim pozdrowieniem

Justyna Mroczek-Żal

Prezes Fundacji